A może raczej dziecięcy, ale nie, dziecinny bo z dziećmi, jak to zwykle 'u nas’ bywa, decyzja o wyjeździe zapadła o 14:30, szczęście w nieszczęściu że z pakowaniem doszliśmy już niemal do perfekcji i o 16:20 w piątkowe popołudnie pędziliśmy autostradą (z przepisową prędkością 140kmh oczywiście, nie inaczej, absolutnie) w kierunku Zatoki. Za plecami trójka małoletnich a przed nami – eksperyment – czy dzieci zaaklimatyzują się na jachcie, czy jacht zaaklimatyzuje się do dzieci, i chyba najważniejszy – czy my to jakoś przetrwamy… (dla ciekawych odpowiedzi brzmią następująco: tak, tak, zdecydowanie nie!!!!)
Sobota powitała nas pięknym wiatrem SSW więc obraliśmy kierunek Gdynia, posadziliśmy na sterze małą załogę i po kilku godzinach cieszyliśmy się lodami obok ORP Błyskawica.
Niestety, kolejny dzień okazał się skomplikować nam delikatnie logistykę – wiatr odkręcił na SE i stał się zauważalnie mocniejszy, do tego na zatoce wybudowała się niesympatycznie wysoka fala od południa – czyli prosto z kierunku w który mamy w planach płynąć. Będą samemu pewnie nawet byśmy się nie zastanawiali zbyt długo i popłynęli, ale zdecydowanie nie chcieliśmy zepsuć dzieciom fajnych wrażeń z weekendu, nie ma sensu ich sprawdzać czy zachorują na chorobę morską, a w zasadzie – kiedy zachorują, bo na takiej fali to wyłącznie kwestia czasu, a to na pewno by je zniechęciło na długi czas do żagli.
Wobec tego – ja odbyłem przyśpieszony kurs logistyki transportu w Trójmieście, (aby dostać się z Gdyni do Górek trzeba być bardzo bogatym, i pojechać taksówką za jedyne 200 złotych, albo wykazać się wytrzymałością, jadąc w sumie czterema środkami komunikacji miejskiej, ale za to za złotych piętnaście) i już po trzech godzinach byłem z powrotem samochodem. Finalnie – Floccus został w Gdyni na gościnnych występach a my pojechaliśmy do domu, stosunkowo o czasie. Patrząc na sytuację z fotela w domu, była to bardzo słuszna decyzja, dzięki temu dzieci już pytają 'tatusiu, kiedy znów pojedziemy na łódkę’.